Wyprawa do Albanii
- Odsłony: 3922
Wyprawa do Albani
Idea wyprawy do Albanii zrodziła się rok temu, w Rumunii. Ciążyło nad nami jakieś fatum, od początku wydawało się, że wyjazd nie dojdzie do skutku, co chwila pojawiały się nowe przeszkody, jednak wytrwałość i determinacja doprowadziły w końcu do realizacji planów.
9-osobowa ekipa dzielnie walczyła z przeciwnościami losu. Za wytrwałość, odwagę, życzliwość i humor dziękuję: Jankowi (Rakiecie-Łopacie) ze Szczecina, Markowi z Łukowa, Grzesiowi z Leszkowic, Ani (Truskawce) z Lublina, Andrzejowi (Cyganowi) z Mielca, Tomkowi z Żarnowej, Bogdanowi z Rzeszowa i naszemu nieocenionemu Pawłowi ze Szczekarkowa.
Wprawdzie sama Albania wprowadziła drastyczne korekty w realizację spływu ale nie ulega wątpliwości – kraj pokazał nam swoją drapieżność, nieprzewidywalność i niezwykłe piękno. Wszyscy wróciliśmy z potężnym bagażem wspomnień.
Do Czarnogóry jechaliśmy szybko i bez przeszkód. Czarnogóra, bliżej granicy z Albanią, zmieniła się w krainę górską, gdzie bitymi traktami przemieszczają się mniejsze i większe stada krów lub kóz. Dzikość krajobrazu wynagradzała niedogodności podróży.
Świt pokazał nam bajeczne, turkusowe Jezioro Szkoderskie – widoki zapierające dech, aż żal było jechać dalej.Idea wyprawy do Albanii zrodziła się rok temu, w Rumunii. Ciążyło nad nami jakieś fatum, od początku wydawało się, że wyjazd nie dojdzie do skutku, co chwila pojawiały się nowe przeszkody, jednak wytrwałość i determinacja doprowadziły w końcu do realizacji planów.
9-osobowa ekipa dzielnie walczyła z przeciwnościami losu. Za wytrwałość, odwagę, życzliwość i humor dziękuję: Jankowi (Rakiecie-Łopacie) ze Szczecina, Markowi z Łukowa, Grzesiowi z Leszkowic, Ani (Truskawce) z Lublina, Andrzejowi (Cyganowi) z Mielca, Tomkowi z Żarnowej, Bogdanowi z Rzeszowa i naszemu nieocenionemu Pawłowi ze Szczekarkowa.
Wprawdzie sama Albania wprowadziła drastyczne korekty w realizację spływu ale nie ulega wątpliwości – kraj pokazał nam swoją drapieżność, nieprzewidywalność i niezwykłe piękno. Wszyscy wróciliśmy z potężnym bagażem wspomnień.
Do Czarnogóry jechaliśmy szybko i bez przeszkód. Czarnogóra, bliżej granicy z Albanią, zmieniła się w krainę górską, gdzie bitymi traktami przemieszczają się mniejsze i większe stada krów lub kóz. Dzikość krajobrazu wynagradzała niedogodności podróży.
Świt pokazał nam bajeczne, turkusowe Jezioro Szkoderskie – widoki zapierające dech, aż żal było jechać dalej.
ALBANIA – krótka relacja z wyprawy
DROGI
Jeździ się jak w Indiach. Pierwszy szok wywołują skrzyżowania i ronda, na którym samochody zatrzymują się a kierowcy toczą towarzyskie dysputy, dołączają do nich uśmiechnięci policjanci, częstują się papierosami, klepią po ramionach jeszcze kilka zdań i rozjeżdżają się. Nie ma trąbienia, nikt się nie denerwuje, jak chcesz, jedziesz pod prąd. Masz przejechać i robisz to bezpiecznie bo samochody, ludzie i zwierzęta żyją w przedziwnej symbiozie.
Albania ma dwa główne trakty, wiodące z północy na południe, jeden wzdłuż wybrzeża, drugi w głębi lądu. Przejechaliśmy jeden i drugi.
Wszędzie spotykaliśmy ludzi z osiołkami. Osiołki to charakterystyczna wizytówka Albanii, no i bunkry. Są wszędzie. Strzegą dróg, wyrastają niespodziewanie z zieleni, ze skał. Mniejsze, większe, bardzo duże - miliony, miliardy chyba ton betonu. Albańczycy ich nie lubią, niszczą; szkoda – nigdzie czegoś podobnego nie ma. To naprawdę potężny rozdział ich współczesnej, trudnej historii.
Do Tirany wjechaliśmy w ulewie. Okazało się, że trafiliśmy na ostatni dzień dwutygodniowych opadów deszczu. Doceniliśmy ten fakt na końcu pobytu. Kiedy przyjechaliśmy było mokro, ziemia wilgotna i nie było kurzu. Po kilku dniach powietrze wypełniło się białym pyłem, drażniącym drogi oddechowe i oczy.
Albania to kraj górzysty, zaskakujące, że krajobraz zmienia się co 20-30 km. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej różnorodności gór: od tarasowych, porośniętych gajami oliwnymi, przez zalesione po lite skały w barwach w odcieniach szarości, ugrów, czerwieni, brązów i czerni, wszystkie monumentalne, sięgające chmur.
Skoro góry to i nierówne drogi. Pomijam stan nawierzchni bądź jej brak - nieustannie samochód spina się po serpentynach, po ogromnych spadkach (często 10% i więcej), nad przepaściami, na poboczach występuje coś w rodzaju przydrożnych "ołtarzyków", czasami wykonanych ładną kamieniarką, ze sztucznymi lub żywymi kwiatami, zawsze ze zdjęciami osób, które zginęły, z imieniem i nazwiskiem, datą urodzin i śmierci.
Albania to naprawdę kraj Mercedesów. Dziś nie tylko tych starych. Albańczycy jeżdżą wypasionymi furami, jest bardzo dużo dobrych samochodów terenowych, widocznie ich na nie stać. Samochody są zadbane (to się rzuca w oczy) i czyste. Co pół kilometra (na obszarach 'nizinnych') przy drogach są myjnie (budka i gość z karcherem) i warsztaty (to może na wypadek urwanego koła albo innej awarii na ichniejszych wądołach).
RELIGIA
Spodziewaliśmy się nie wiadomo czego. Przeciwnie do tego, co wyczytaliśmy, północna część kraju jest muzułmańska, południowa katolicka. Meczetów mijaliśmy dużo, kościołów znacznie mniej. W muzułmańskim "sektorze" nie widać kobiet na ulicach. Bywały na wsiach, charakterystycznie ubrane, starsze panie (wyglądały jak rozczochrane czarownice z białym giezłem na głowie) przeganiały krowy, kozy lub owce. W części katolickiej już było normalnie. Dziewczyny w mini, w krótkich spodenkach, swobodne i roześmiane.
JĘZYK
Albański – chyba do niczego znanego nie podobny. Ale o dziwo wszędzie (nawet na zadupiach) był ktoś kto mówił po angielsku (oferowali się też z włoskim, niemieckim i francuskim). Nie ma problemu z porozumieniem się.
LUDZIE
Przemili! Bardzo uczynni, pogodni, otwarci. Fora Internetowe przestrzegają przed pijanymi kierowcami. Nie spotkaliśmy pijanych Albańczyków. Kultura picia jest u nich inna - mały kieliszek rakiji sączą przez cały wieczór. Mają pyszne wina - ale to przecież kraina słońca.
Przed wyjazdem ostatni nocleg mieliśmy na prywatnej posesji w ogrodzie, między niekończącymi się rzędami winorośli, atakowani przez komary wielkości pokaźnych wróbli. Masakra. Ale rodzina niezwykle gościnna. Gospodarz - Luigi - miał broń. Na podwórku leżały łuski po nabojach, strzelba stała za drzwiami w domu.
PRZYRODA
Groźna, dzika, surowa, cudna. Najwyższa góra Albanii (tak mówili tubylcy) wyrasta niemal z morza, w okolicach kurortu Vlora. Plaże są kamieniste, piasek, a właściwie drobniutkie kamyczki, jest nawożony. Morze Jońskie miesza wody z Adriatykiem, woda jest turkusowa, krystaliczna, o zasoleniu 7-krotnie silniejszym niż w Bałtyku. Odpłynęliśmy ok. 18 km. od wybrzeża na którym rozbiliśmy namioty, dotarliśmy do miejsc bajecznych, nawet osławiona, chorwacka Rajska Plaża blednie przy tamtejszych urokliwych wyspach i półwyspach.
Morze lubi kajaki. Niechętnie zwraca je na ląd. Zabawa jest przednia, aż do pierwszych objawów silnego strachu, kiedy fale rosną i zaczynają bawić się plastikową łupinką z ludzikiem, który wierzy w siłę swoich mizernych mięśni.
Gdyby nie obawa, że służby graniczne nas ostrzelają, popłynęlibyśmy na grecką Korfu.
Zafundowaliśmy sobie rafting w Kanionie Osum - podobno najpiękniejszym w Europie. Nie mieliśmy porównania bo innych nie znaliśmy ale byliśmy oczarowani. Płynie się szalejącym nurtem między pionowymi ścianami, na których grają kolorami ugrów, czerwieni, bieli i czerni związki metali, minerałów… . Kaskady wodospadów zamieniają się w tęczowy pył, żywa zieleń spływa kilkunastometrowymi girlandami bluszczy - piękniejsze to od wymyślnych wysp z Avatara (Cameron zapewne nie widział Osumi!). Kwitły jakieś żółte, białe i fioletowe rośliny - pianami intensywnych barw. Przyroda jest genialnym artystą, tu nie zdarza się kicz czy brak proporcji, czy rażące zestawienie kolorów.
Roślinność jest inna niż w Polsce, na terenach nadmorskich rosną piękne palmy, ale są też gatunki podobne do naszych roślin, tylko jakby zmutowane, większe: wrzośce, maki (cudownie purpurowe), barwinki, jaskry - giganty. I pełno kalii - u nas to roślina doniczkowa, tam rośnie dziko i obficie, jak chwast - białe kalie. Akurat kwitły.
Warte osobnego dnia jest jezioro Komani w północnej Albanii. Kajakiem, ze względu na niedostępność brzegów, trudno byłoby płynąć ale można skorzystać z promu – w sezonie wakacyjnym kursuje duży, na który można się „zapakować” z samochodem. Niestety byliśmy za wcześnie, skorzystaliśmy jedynie z uprzejmości miejscowych rybaków, którzy zrobili nam małą wycieczkę motorówką (to chyba za duże słowo, bo metalową, rdzewiejącą łajbę trudno nazwać motorówką, niemniej płynęliśmy i wróciliśmy w całości). Komani zachwyca. To chyba jeden z piękniejszych zakątków Albanii.
ARCHITEKTURA
Południowa, zdecydowanie. Niewiele starych domów. Ale jeśli są, wyglądają przepięknie: dachy kryte kamieniem – u nas takich się nie spotyka. Kamień w Albanii to podstawowy budulec. Pozyskują go "rozbierając" góry. Dziwnie wygląda taka wielka góra "zjedzona" w połowie, gdzie potężne ciężarówki wyglądają jak dziecięce zabawki.
Spotykaliśmy wiele zrujnowanych, nowych budowli. Wyglądają jakby były uszkodzone przez trzęsienie ziemi albo osuwiska. Okazało się, że to budynki stawiane bez pozwoleń budowlanych. Policja ściga i każe uszkodzić na tyle, by nie można się było wprowadzić. Toteż straszą takie rudery i dziwią niezorientowanych.
Domy na ogół nie są przykryte dachami, pomieszczenia mieszkalne zamyka strop kolejnej kondygnacji. Z tego sterczą w niebo przerdzewiałe druty, jakby za chwilę ktoś miał ciągnąć ściany w kolejnym piętrze. Przypuszczalnie od nieskończonych budynków nie płaci się podatków. A że zim ani deszczów specjalnie nie mają więc jakoś się im to sprawdza w użytkowaniu i pewnie nie leje na głowy. Partery są na ogół ażurowe, część mieszkalna budynku stoi jakby na palach betonowych.
Miasta nadmorskie są pełne luksusowych hoteli. Czasami hoteli było więcej niż budynków mieszkalnych. Zwydziwiane, jakby wyrwane z Disneylandu - inwestorami są (podobno) Arabowie, jakieś szejki i inne naftowe barony.
W miastach i wsiach, przy drogach, spotyka się małe jatki: ludzie kupują świeże baranie i kozie mięso, prosto z uboju. Zapach krwi odrzuca, nieprzyjemnie wyglądała padlina skórowana na hakach, przy drodze. W ciasnych zagrodach czekały na zabicie kolejne zwierzęta. Tubylcom nie przeszkadza ani kurz ani muchy. Chyba nie mają takiej instytucji jak nasz SANEPID.
Nie wiem jak inni ale ja wróciłabym jeszcze do Albanii. Kraj przepiękny, dla nas egzotyczny, ludzie życzliwi, ceny przystępne. Wprawdzie nie udało się zrealizować zamierzonego planu, nie był to spływ i eksploracja albańskich rzek, niemniej zobaczyliśmy kawałek intrygującego kraju. Rzeka dostarczyła nam sporo adrenaliny, po kilkunastu dniach intensywnych opadów zamieniła się w naprawdę groźny żywioł. Nasze nizinne, dwuosobowe kajaki nie wytrzymały starcia z rozszalałą rzeką Osum, musieliśmy szukać alternatywy – Albańczycy zasugerowali nam morską przygodę i pływanie wzdłuż wybrzeża wodami Adriatyku i Morza Jońskiego. Zmiany planów chyba nikt nie żałował.
Reasumując: Albania, przez wielu określana jako ostatni „niecywilizowany” skrawek Europy, wkrótce zamieni się w komercyjne eldorado, dostępne raczej dla bogaczy. Dziś kraj sprawia wrażenie wielkiego placu budowy ale ciągle zachwyca dzikością krajobrazu i naprawdę niezwykłym ukształtowaniem terenu. Warto tam pojechać.